Michael Bagnati - pospolity alfons czy ekskluzywny impressario ds. erotycznych?
 
Jest pan alfonsem?
 
- Jeżeli ktoś uważa mnie za alfonsa, to proszę bardzo. Moim zdaniem alfons to ktoś, kto czerpie korzyść z nierządu, czyli zabiera za każdy stosunek seksualny dziewczynie procent z jej udziału. Ja za pomocą swojej infrastruktury daję dziewczynom szansę, by zarabiały pieniądze na czatach z zagranicznymi klientami.
 
Część zarobków wpada przecież do pana.
 
- No, ale dziewczyny nie sypiają z klientami. Swojego czasu w Niemczech prowadziłem biznes tego typu, że dziewczyny przyjeżdżały i uprawiały prostytucję. Ale wtedy też nie uważałem się za alfonsa, tylko za menedżera prostytucji, który wynajmuje lokal z przygotowaną infrastrukturą. Alfonsem bym był, gdybym od każdej stówy, którą one zarabiały, brał 50 euro, a ja brałem 200 euro za wynajem lokalu. To jest biznes, a nie stręczycielstwo.
 
To było legalne?
 
- Nie. Legalne jest dopiero teraz, a ja jak zwykle wyprzedziłem swój czas o 15 lat. W Niemczech zalegalizowano prostytucję, wyszła z szarej strefy. Odbywa się to w końcu w kontrolowanych przez państwo warunkach.
 
A teraz kim pan jest?
 
- Innowacyjnym biznesmenem.
 
A nazywa się pan Michael Bagnati czy Michał Dziemdziela?
 
- Bagnati to panieńskie nazwisko mojej matki, która była pół Włoszką, pół Polką. Mam do niego słabość, bo mama zmarła, jak miałem siedem lat. Ten pseudonim wyniknął też z praktycznych powodów. Gdy zacząłem organizować duże imprezy, moje polskie nazwisko było trudne do wymówienia.
 
Co to za imprezy?
 
- Przez pięć lat byłem asystentem Michaela Ammera, niemieckiego króla imprez. Imprezowałem od rana do wieczora, zaczynałem już w środę i kończyłem w niedzielę. Dwa dni na regenerację i od nowa. Zaliczyłem całą gamę doświadczeń, różne wybryki.
 
Wybryki?
 
- Orgie, trójkąty, wciąganie kokainy, potem palenie marihuany, branie środków nasennych, popijanie whisky z colą. Budziłem się w jakimś hotelu i nie wiedziałem, w jakim jestem mieście. Co weekend lataliśmy w inne miejsce.
 
Kosztowny styl życia.
 
- Nie płaciliśmy, to kluby nam płaciły za to, że organizujemy imprezę akurat u nich. Sponsorzy dawali grube pieniądze za to, że pijemy akurat ich wódkę. Byli też sponsorzy od papierosów, hoteli. Gdy do prasy trafiały zdjęcia, jak balujemy z jakimiś celebrytami, z modelkami, a na stole stoją butelki np. Pushkina, to płacili nam za to, że akurat te drinki konsumujemy. Imprezy Ammera były gwarancją, że lokal będzie pełen i że będą mieli wysokie obroty. My braliśmy pieniądze za wstęp. W Nachtresidenz w Düsseldorfie mieściło się 3 tys. osób. Jak każdy zapłacił 10 euro, to z samych wejściówek mieliśmy 30 tys. do wydania.
 
Jak się poznaliście?
 
- Pracowałem w Meckenheim koło Bonn, w firmie handlującej żywnością. Któregoś dnia kolega podpowiedział mi, żebym obejrzał sobie sobotni program w telewizji o celebrytach. Zobaczyłem faceta w białym garniaku trzymającego dużą butelkę szampana - to był Ammer - który siedział na białej kanapie tuż obok Dietera Bohlena z Modern Talking i H.P. z grupy Scooter. Wokół krążyły piękne modelki. Wtedy sobie powiedziałem, że to jest styl życia, który mi odpowiada. Miałem koleżankę, która była striptizerką w Hamburgu. Zapoznała mnie z Ammerem, no i zaproponowałem mu, żebyśmy razem zorganizowali imprezę. Kiedy wszystko się udało, umówił się ze mną na trasę po Niemczech.
 
Jak długo mieszkał pan w Niemczech?
 
- Wyjechaliśmy z ojcem z rodzinnego Gdańska po śmierci mamy. Tam spędziłem większość swojego życia.
 
Wychowywał pana ojciec?
 
- Był marynarzem, więc wychowywała mnie mama z babcią. On pływał gdzieś po morzach. Mama mnie rozpieszczała. Siedziałem sobie w łóżku, dostawałem jajeczka sadzone, oglądałem "Czterech pancernych i psa", a jak jajka były za mocno przysmażone, to mamusia z babcią leciały do kuchni i dla Michałka robiły nowe. Mama jeździła do wschodniego Berlina nocnym pociągiem, żeby mi kupić salami i serek szwajcarski. Kiedy zmarła, tata zrezygnował z pływania, by mnie wychowywać. Wtedy się ze sobą zżyliśmy, aczkolwiek nie podawał mi już jajek sadzonych do łóżka.
 
Czemu pan wrócił do Polski?
 
- Wróciłem w 2005 roku, żeby rozkręcić firmę Intercam. Polska jest krajem wschodzącym. Tutaj jest o wiele więcej możliwości niż w Niemczech czy Anglii. Tam każdy, kto chciał się wybić, już to zrobił.
 
Po prostu spakował pan walizki i wsiadł do samochodu?
 
- Nie, nie miałem samochodu. Wszystko, co miałem, przepuściłem i sięgnąłem dna. Tylko balowałem, bzykałem i jarałem trawę od rana do wieczora. Byłem tak spłukany, że przyjechałem autobusem w podartych spodniach z pożyczonym 1,5 tys. euro na rozkręcenie biznesu.
 
Skąd pomysł na biznes z kamerkami?
 
- Miałem dziewczynę w Berlinie, która nie chciała powiedzieć, co robi, a miała mnóstwo pieniędzy. W końcu przyznała się, że pracuje "na kamerkach". Zapytałem, czy się rozbiera - zaprzeczyła. Nie uwierzyłem, więc pokazała mi, jak to funkcjonuje. Siedziałem obok, a na jej profil wchodzili klienci, którzy z nią flirtowali i rozmawiali na różne tematy - także erotyczne - płacąc jej 2 euro za minutę. Łudzili się, że poznają ją kiedyś osobiście. Uświadomiłem sobie, jaki potencjał jest w tym biznesie.
 
Zatrudniłem dwie wideomodelki, które pracowały na miejscu - w pierwszym biurze firmy. Na początku dziewczyny się nie rozbierały - zaczęły to robić, kiedy wprowadziliśmy komunikator i pracowały w domu. Czuły się mniej skrępowane, niż siedząc metr przed moderatorem w studiu. Komunikator pozwolił nam rekrutować dziewczyny z całej Polski, a dziś także z Rosji i Ukrainy. I mieć klientów z całego świata.
 
Co robi moderator?
 
- Pośredniczy pomiędzy klientem a dziewczyną. Ona ma być zainteresowana tylko swoim wyglądem i zachowaniem przed kamerką.
 
Idealna kandydatka na wideomodelkę to klon Pameli Anderson?
 
- To jest mit, że trzeba być młodą, chudą, mieć wielki biust i usta. Dostajemy zdjęcia dziewczyn wyglądających jak z okładki "CKM", ale i zgłoszenia od 50-latki z nadwagą i obwisłym biustem. Takie kobiety też zatrudniamy. Ładne i naturalne dziewczyny cieszą się największym zainteresowaniem, ale nie ma nic dziwnego, że ta dojrzała kobieta może mieć lepsze wyniki niż okładkowa piękność.
 
To ile zatrudniacie tych dojrzałych?
 
- 50-latek nie mamy zbyt wiele, było ich w historii Intercamu może około dwudziestu, jednak duża część naszych wideomodelek - ok. 20 proc. - to kobiety powyżej trzydziestki. Ludzie chcą realności i osób, z którymi mogą się utożsamiać. Filmy pornograficzne tzw. high class wyszły już z mody. Najlepiej sprzedają się filmy amatorskie. To przeciętny odbiorca jest w stanie sobie wyobrazić. Dziewczyny z okładek są dla niego nieosiągalne.
 
Jak trafia się do takiego biznesu?
 
- Dziewczyna, która się do nas zgłasza, musi mieć skończone 18 lat. Musi wypełnić zgłoszenie na naszej stronie i przysłać zdjęcia. Sugerujemy, by było widać twarz i całą figurę. Zdarzyło się, że dziewczyny przesyłały nam np. zdjęcia Britney Spears. Na podstawie zdjęć podejmujemy decyzję, czy mamy o czym rozmawiać dalej. Bardzo rzadko kogoś dyskwalifikujemy.
 
A następny etap?
 
- Dziewczyny instalują sobie nasz komunikator i przeprowadzamy dyżur próbny. Wtedy dziewczyna określa też, czy się rozbiera, czy nie. Potem zakładamy jej profile na zagranicznych portalach, z którymi współpracujemy.
 
A dlaczego nie na polskich?
 
- By nie musiały się obawiać, że znajomi znajdą je na jakichś portalach erotycznych.
 
Wszystkie się rozbierają?
 
- Nie. A jeśli, to same określają, jak daleko się posuną - czy rozbiorą się topless, całkowicie czy będą robić show.
 
Na czym zarabiają?
 
- Na tym, że przyciągają klientów, którzy płacą za każdą minutę rozmowy. Moderatorzy logują modelkę na ośmiu czy dziewięciu portalach jednocześnie. Może więc mieć dwóch klientów z Niemiec, jednego ze Szwajcarii i dwóch ze Stanów Zjednoczonych. Dostaje pięciokrotną stawkę minutową. Klient, płacąc wyższą stawkę, może wejść na czat one-to-one, blokując innym możliwość rozmowy z wybraną modelką.
 
Kilkadziesiąt tysięcy złotych za miesiąc to miejska legenda czy prawda?
 
- To są wyjątki, ale się zdarzają. Zakładając, że dziewczyna pracuje tak jak na pełnym etacie, czyli 40 godzin tygodniowo, ma ładny uśmiech i tzw. branie, to jej zarobki są na poziomie od 10 do 15 tys. złotych. Sporą grupę zadowalają jednak niższe sumy, od 3 do 5 tys. złotych.
 
Łatwe pieniądze.
 
- Tu bym polemizował. Trzeba siedzieć przed komputerem i być uśmiechniętą przez kilka-kilkanaście godzin. Klienta nie obchodzi to, że ma się zły humor.
 
Szkolicie dziewczyny, jak mają podsycać zainteresowanie mężczyzn?
 
- Określamy, jak powinny być ubrane i jak się zachowywać. Dziewczyny powinny ubierać się w obcisłe stroje, sukienki i uwydatniać dekolt. Ustawienie kamerki powinno być takie, by można było zobaczyć całą sylwetkę. Trzeba zwracać uwagę na płynną transmisję obrazu, zalecamy dziewczynom, by miały stabilne łącze internetowe i dobre oświetlenie. Ważna jest też pierwsza reakcja na klienta. Dziewczyna nie powinna znikać z pola kamerki, być znudzona, zdenerwowana. Powinna pokazywać gościom, że cieszy się z ich wizyty, uśmiechnąć się czy pomachać. Spoglądając w obiektyw kamerki, sprawiać wrażenie, jakby patrzyła klientowi prosto w oczy. Cały czas pieczę nad tym, co widzi klient, sprawują moderatorzy, piszą, żeby np. poprawić kadr albo zapalić światło. Moderator w imieniu dziewczyny prowadzi rozmowę z klientem po niemiecku lub angielsku. Ma podgląd do obu kamerek. To on przekazuje jej przez komunikator prośby klientów. Przez podświetlanie się ikonek wideomodelka wie, czy np. wszedł nowy klient, kiedy powinna się uśmiechnąć albo w którym momencie moderator odpisuje w jej imieniu klientowi. Wtedy dziewczyny powinny upozorować odpisywanie na klawiaturze, tworząc wrażenie, że klient prowadzi z nimi bezpośrednią rozmowę.
 
Zdarzają się maile z rezygnacjami?
 
- Tak. Dostają oferty z konkurencyjnych firm albo próbują robić coś same na własną rękę.
 
Może kwestią sporną są dla nich prowizje pobierane od tego, co zarobią?
 
- Większość dziewczyn docenia, że mamy najwięcej zgłoszeń. Jeżeli dziewczyna dzięki nam jest w stanie wygenerować dochód 20 tys. zł i 50 proc. jest dla niej, to ma 10 tys. dla siebie. Jeżeli pisze sama, bez moderatora, to dajemy jej 75 proc.
 
Z iloma modelkami współpracujecie?
 
- Około 250 dziewczyn i 22 moderatorów. Chętnych jest dużo więcej.
 
Kim są moderatorzy?
 
- Większość studiuje albo studiowała germanistykę. Pisząc jednocześnie na ośmiu monitorach - z wieloma klientami - muszą sprawnie posługiwać się klawiaturą i komputerem.
 
A mężczyźni? Z nimi też współpracujecie?
 
- Mieliśmy trzech transwestytów, ale były z nimi duże problemy.
 
Kto ogląda polskie biusty po drugiej stronie kamerek?
 
- Generacja oswojona z internetem kończy się gdzieś na pięćdziesiątce. Klienci mają kamerkę, którą uruchamiają w momencie czatu z dziewczynami, stąd wiemy, że zdarzają się też bardzo zadbani i przystojni panowie. Nie generalizowałbym, że to wąska grupa obleśnych dziadków, którzy nie są w stanie nawiązać normalnej relacji z kobietami.
 
W internecie jest dużo hejtu. Dziewczynom też się dostaje?
 
- Jeżeli ktoś płaci za minutę rozmowy 2 euro, to proszę bardzo! Niech ubliża. Są też tacy klienci, którzy chcą, żebyśmy my ich wyzywali. Moderator może wyłączyć czat, jeżeli klient robi się niemiły, ale w praktyce się tego nie robi. Jeśli rozmowa wchodzi na tematy związane z pedofilią czy zoofilią, to nakładamy tzw. bana i wywalamy takiego rozmówcę, zgłaszając portalom treść rozmowy. One to weryfikują i przekazują odpowiednim służbom.
 
Modelki próbują umawiać się z klientami na prywatne transmisje, np. przez Skype'a?
 
- To nie jest tolerowane.
 
Kamerki nie dają im czasem złudnego poczucia bezpieczeństwa?
 
- Jest znikome ryzyko, że ktoś znajdzie dziewczynę, ale nigdy nie ma stuprocentowej pewności.
 
Nie uważa pan, że to forma prostytucji?
 
- Nie widzę w tym nic złego. Dla osoby głęboko wierzącej w niektórych religiach prostytutką będzie kobieta w bardzo krótkiej kiecce, a dla kogoś innego kobieta, która wyjdzie za mąż za zamożnego mężczyznę, by nie musieć pracować. A czy niemal naga dziewczyna reklamująca swoim ciałem krem na billboardzie jest prostytutką?
 
Myślę, że nie jest.
 
- No właśnie. Każdy ma prawo do własnej oceny i życia w zgodzie z własnymi zasadami. Granica jest dla mnie jasna - gdy nikomu nie robi się krzywdy, to wszystko jest dopuszczalne.
 
Nie robi pan nic złego?
 
- Potrzeba seksu jest równie naturalna jak potrzeba jedzenia. Podkreślam, że wszystko odbywa się dobrowolnie. Moim zdaniem o wiele gorsze jest produkowanie papierosów, od których miliony ludzi umierają co roku. To czysta hipokryzja, kiedy się mówi, że to, co ja robię, jest złe.
 
Granica w seksie, jakiej by pan nie przekroczył?
 
- Nie przespałbym się z facetem.
 
Czymś jeszcze się pan interesuje?
 
- Nurkuję. Oprócz tego fotografia. Specjalizuję się w sesjach z modelkami.
 
Pana pierwsze seksualne doświadczenia?
 
- W wieku siedmiu lat, za blokiem, w pokrzywach - jak za lizaki koleżanki mi pokazywały to, co mają pod spódnicą. To były pierwsze kroki biznesu. Dzisiaj z tego żyję, tylko teraz już mi nie płacą lizakami (śmiech).
 
Dziś już ma pan pewnie willę z basenem?
 
- Bez basenu. Przeprowadziłem się dwa i pół roku temu do Warszawy, a właściwie pod Warszawę, do Magdalenki. Zimy spędzam w Miami. Dom jest duży, ma 400 metrów kwadratowych i stoi na 2 tys. metrów kwadratowych działki.
 
Ile pan zarabia?
 
- W zeszłym roku, według zeznania podatkowego, zarobiłem ponad 700 tys. złotych. Firma z roku na rok ma większy przychód.
 
A pierwsze zarobione pieniądze?
 
- Jako 12-latek chciałem mieć żółwia lądowego, a one wtedy były bardzo drogie, kosztowały ok. 400 marek. Moje kieszonkowe wynosiło 10 marek miesięcznie. Ale miałem szczęście - bo ja w życiu zawsze mam szczęście - i znalazłem takiego żółwia, jak byłem z kumplami nad jeziorem. Chyba komuś uciekł. Spełniłem marzenia. No, ale po dwóch tygodniach mi się znudził.
 
Sprzedałem go za 350 marek. Na podwórku byłem milionerem. Kiedy na wakacje pojechałem do Łodzi odwiedzić babcię, przechodziłem obok sklepu zoologicznego. Zobaczyłem, że są tam żółwie, kosztowały w przeliczeniu 10 marek za sztukę. Kupiłem wszystkie sześć. Jak wracałem z wakacji, przemyciłem je w pudełku. Sprzedałem wszystkie oprócz jednego, który zdechł. Ojciec powiedział mi, żebym zakopał go za domem. Odpowiedziałem mu: "Nie będę zakopywał 400 marek".
 
Zawinąłem go w folię i włożyłem do zamrażalnika. Odczekałem do zimy. Dałem kolejne ogłoszenie. Wyciągnąłem go z tej zamrażarki, wsadziłem do kartonu. Wkrótce przyszedł jeden facet, by go zobaczyć. Spytał: "Co z nim jest?", odpowiedziałem: "Hibernacja". Żółwie zimą śpią i tak jest faktycznie, bo do dziś je hoduję i one spędzają ten czas u mnie w lodówce. Nie chciał tego żółwia kupić, narzekał, że mu się ten okaz nie podoba.
 
Powiedziałem: "Panie, wyjeżdżam jutro na ferie do babci, nie mam go z kim zostawić, spuszczę panu pięć dych". I kupił za 350 marek. Wchodzę na górę, ojciec stoi w drzwiach i mówi: "Idź mi tego żółwia zakop...", a ja: "Sprzedałem!". On patrzy na mnie i mówi: "Ty kiedyś albo w więzieniu wylądujesz, albo milionerem zostaniesz".
 
Źródło: wyborcza.pl
 

Dodaj komentarz


Szukaj

Newsletter

Zapisując się na newsletter, zgadzam się na przetwarzanie danych osobowych, akceptując warunki Polityki prywatności.
BIGtheme.net http://bigtheme.net/ecommerce/opencart OpenCart Templates