- Szczegóły
-
Opublikowano: sobota, 23, październik 2021 13:59
Grey kontra Massimo
Książka E. L. James pt. „50 twarzy Greya” szturmem wdarła się na szczyt międzynarodowych list bestsellerów. Sprzedana w milionach kopii, wyprzedziła inne interesujące tytuły i szybko doczekała się ekranizacji. Nasze polskie podwórko także doczekało się własnej wersji popularnego erotyku. „365 dni” Blanki Lipińskiej zwane jest jako „Znakomite połączenie 50 twarzy Greya i Ojca Chrzestnego”. Nie zdecydowałam się na przeczytanie książek, jednak na filmy się skusiłam. Najpierw sięgnęłam po „365 dni”, a potem dla porównania obejrzałam Greya. Teraz postanowiłam podzielić się z Wami moimi odczuciami po obejrzeniu filmów. Czy było aż tak źle?
Montaż i realizacja
Kiedy na platformie Netflix pojawił się film na podstawie książki Blanki Lipińskiej, zabrałam się za niego od razu – głównie z czystej ciekawości. Jednak tego samego dnia nie byłam w stanie obejrzeć go do końca. Sposób w jaki zmontowano film sprawił, że męczyłam się samym jego oglądaniem. Miałam wrażenie, że oglądam amatorski i niskobudżetowy teledysk składający się z setki przypadkowych scen. Najlepszym przykładem tego chaosu jest ciąg wydarzeń pod koniec filmu, gdzie w jednym momencie pojawia się Massimo, w drugim Laura idzie z nim na zakupy, a w trzecim jest na jakimś ślubie. Co to miało być? Doskonały przykład tego, jak się nie powinno robić filmów...
„50 twarzy Greya” w przeciwieństwie do polskiego konkurenta pod względem montażu jest zrealizowane lepiej. Film prezentuje jasną fabułę i, moim zdaniem, dobrze zbudowaną. Wydarzenia następujące po sobie mają sens, są ze sobą powiązane i nie stanowią miksu przypadkowych scen.
O budowaniu relacji
Bohaterowie „365 dni” nie są mocną stroną filmu. Główne postacie są pozbawione głębi, a wcielający się w nie aktorzy nie mogą się wykazać umiejętnościami aktorskimi. Massimo to Assasyn a nie sycylijski mafioso. Mężczyzna pojawia się znikąd i jest zmienny niczym pogoda w kwietniu – w jednym momencie mówi, że nie dotknie Laury bez jej zgodny, parę minut później chwyta ją za gardło i oznajmia, że jest tylko jego. A co do Laury… Nie potrafiłam jej rozgryźć. Z początku wydaje się twardą kobietą, która na dzień dobry zgniata facetów małym palcem, lecz przy Massimo staje się całkiem uległa...
W przeciwieństwie do „365 dni” w „50 twarzach Greya” obserwujemy, jak między bohaterami budowana jest relacja. Widzimy jak bohaterowie docierają się, jak rodzi się między nimi napięcie seksualne. Mamy dwa charaktery, dominującego Christiana i nieśmiałą Annę, jednak Anna nie jest jak Laura. Ona przez długi czas pogrywa sobie z Christianem, negocjuje warunki umowy, doprowadza go do szału...
Czy na pewno szokują?
Oba filmy mają za zadanie szokować, jednak Grey robi to z większą klasą. „50 twarzy Greya” szokuje koncepcją pana i uległej, niemniej samemu filmowi daleko do skandalizującego erotyku, a bliżej do romansidła z udziałem bogatego chłopca, który zamiast na spacer po wesołym miasteczku zabiera dziewczynę do pokoju zabaw (bez konsoli). Ekranizacja „365 dni” może i jest odważniejsza, ale niestety niesmaczna, bo między bohaterami nie ma chemii i nawet te romantyczne sceny z widokiem na morze nie są w stanie jej wykrzesać. A zabawy Laury i Massima na jachcie? Pozostawię bez komentarza...
„365 dni” robi TO lepiej!
Czy jest coś, za co mogę pochwalić „365 dni”? Tak. To zakończenie, które mnie zaskoczyło. Tajemnicze, z narastającym napięciem i w końcu dobrze zrealizowane. Za to zakończenie w Greyu to jakaś pomyłka. Anna prosi Christiana, aby ujawnił przed nią to, co najgorsze, by po wszystkim mieć do niego pretensje...
Podsumowanie
„365 dni” i „50 twarzy Greya” to produkcje, które doczekały się medialnego szumu, głównie setek negatywnych recenzji, które tylko napędziły popularność autorek, sprzedaż książek i ostatecznie grono widzów. Możemy pisać, że te filmy to gnioty, ale nie odmówimy sukcesu ich twórcom, do którego sami się przyczyniliśmy. „Nieważne, jak mówią, ważne, żeby mówili” – prawda?
Obie historie nie należą do wybitnych, jednak jeśli ktoś twierdzi, że „50 twarzy Greya” zasługują na tytuł najgorszego filmu, jest w błędzie. Grey przy „365 dniach” to, w moim odczuciu, produkcja nakręcona na wysokim poziomie. Ekranizacja polskiego erotyku zawiera wiele podstawowych błędów już na poziomie montażu, które negatywnie odbiły się na całej fabule. Bez znajomości książki widz od pierwszych minut filmu jest zagubiony, a z kolejnymi scenami jego frustracja jedynie narasta. Czy twórcy wyciągną lekcję i popracują nad popełnionymi błędami przy ekranizacji drugiego tomu serii?
mowmikate.pl